Spanking jako rytuał – opowieść o jednej z naszych wieczornych scen
Nie wszystko w moim świecie dzieje się spontanicznie. Są chwile dzikie, nieprzewidywalne, ale są też takie, które kocham właśnie za ich powtarzalność. Rytuały. Przestrzenie wyciszenia i skupienia. Jedna z takich scen miała miejsce kilka tygodni temu. Intymna. Cicha. Tylko ja, on i dźwięk uderzeń w miękką skórę.
Przygotowanie
Zaczęłam od wysłania mu krótkiego polecenia w wiadomości:
„Wieczorem przychodzisz do mnie. W ciszy. Rozbierz się i uklęknij w kącie. Czekaj, aż cię zawołam.”
On już wiedział, co to oznacza. Bez protestów. Bez pytań. O 20:00 był u moich drzwi, z opuszczonym wzrokiem, z lekkim niepokojem w ciele. Lubię ten stan – ten moment tuż przed. Mężczyzna, który nie wie, co go czeka, ale ufa. Albo raczej: chce zaufać, choć się boi.
Wpuściłam go bez słowa. Skinęłam głową na znak, by wszedł do pokoju i uklęknął w rogu – nago, z rękami splecionymi za głową. Ja w tym czasie kończyłam pić herbatę. Czekał. Słyszał tylko moje kroki, szelest tkanin, tykanie zegara.
Po piętnastu minutach zawołałam go:
„Podejdź. Połóż się na łóżku. Pozycja karna. Pośladki do góry.”
Ułożył się. Całe ciało napięte. Wciągnęłam rękawiczki, sięgnęłam po drewnianą packę i zaczęłam.
Spanking – krok po kroku
Zaczęłam dłonią. Lubię czuć pod palcami temperaturę skóry, obserwować, jak z każdym klapsem robi się coraz cieplejsza. Uderzenia były miarowe, spokojne. Oddech jego stawał się głębszy, cicho sapał. Po trzydziestu uderzeniach miał już zaróżowione pośladki. Pogłaskałam go delikatnie.
„To dopiero początek.”
Podeszłam do komody. Wyjęłam moją ulubioną packę – drewnianą, ciężką, z czarnym uchwytem. Bez słowa zaczęłam wymierzać kolejne ciosy. Równo, zdecydowanie. Trzydzieści uderzeń. Każde poprzedzone pauzą. Nie chodziło o szybkość. Chodziło o moment oczekiwania. O napięcie.
Kiedy jego ciało zaczęło się lekko trząść, pochyliłam się i szepnęłam mu do ucha:
„Policz ostatnie dziesięć. Głośno. Za każdy błąd dostaniesz pięć dodatkowych.”
Zadrżał. Lubię, kiedy zadrży.
Liczył. Mylił się przy siódmym. Dodałam pięć. Cicho, chłodno, jakby nic się nie stało. Wiedział, że to nie gra. To był mój świat. I był w nim gościem – zaproszonym, ale całkowicie zależnym.
Na koniec wzięłam skórzany pasek. Dwanaście pasków – ostatnie uderzenia. Symboliczne. Mocniejsze. Wyciszające. Jego ciało było już rozgrzane, przyjęło ból. Teraz mogłam wejść głębiej. Zostawić prawdziwe ślady.
Zakończenie i opieka
Po ostatnim uderzeniu zapadła cisza. Nie ruszał się. Oddychał ciężko, ale spokojnie. Usiadłam obok. Położyłam mu dłoń na karku i pogładziłam powoli, rytmicznie. Lubię ten moment – kiedy on już wie, że przetrwał. Że zrobił dobrze. Że jestem zadowolona.
Przyniosłam mu wodę. Usiadł u moich stóp, głowę oparł na moim udzie. Cicho mruknął: „Dziękuję, Pani.”
Uśmiechnęłam się. Zawsze dziękuje. Nawet gdy boli.
Na koniec posmarowałam jego skórę chłodzącym balsamem. Delikatnie, z czułością. Moje palce ślizgały się po czerwonych, ciepłych śladach. Niektóre już się zarysowywały – ciemniejsze pasy po pasku, okrągłe znaki po packach.
Dotykałam ich z dumą. Z satysfakcją. To nie były przypadkowe ślady. To był mój wzór. Mój język. Moja historia napisana na jego ciele.
I kiedy po wszystkim leżał zwinięty w kocu, wtulony w moje uda, czułam to, co zawsze po dobrej sesji: ciszę, pełnię, sens.
Bo spanking to nie tylko klapsy. To decyzja, rytuał i opowieść. A ja ją piszę raz za razem – nie słowami, lecz gestami, narzędziami, kontrolą. I wiem, że on wróci. Bo każda opowieść domaga się ciągu dalszego.
Komentarze
Prześlij komentarz