Za zamkniętymi drzwiami – spontaniczny spanking z domieszką widowni

Nie każda sesja wymaga zapowiedzi. Czasami wystarczy jeden gest. Jedno słowo. Albo spojrzenie, które mówi więcej niż cały scenariusz.

Tego wieczoru nie planowałam niczego szczególnego. Spotkaliśmy się w gronie znajomych z kręgu – luźna kolacja, rozmowy o sztuce, kieliszki czerwonego wina. On był tam ze mną, jak zawsze w takich sytuacjach, cicho obecny, gotowy. Zawsze gotowy.

I wtedy to zrobił.

Drobne przekroczenie granicy. Złośliwy, zaczepny komentarz – niby żart, ale z tym błyskiem w oku. Takim, który znałam bardzo dobrze. Testował mnie. I wiedział, że ryzykuje. Takie igraszki mogą się kończyć bardzo różnie. Tym razem postanowiłam nie czekać.

Odłożyłam kieliszek. Powiedziałam tylko:

Za mną.

Nie było wątpliwości w moim głosie. Zapadła cisza. Ktoś odwrócił wzrok. Ktoś inny z lekkim uśmiechem dopił wino. W naszym świecie pewne rzeczy są oczywiste. Nikt nie komentuje. Każdy rozumie.

Zaprowadziłam go do pustego pokoju obok – sypialni gospodarzy, dyskretnie oddzielonej od reszty przestrzeni. Zamknęłam drzwi. Zasunęłam zasłony. Zostawiłam tylko jedną lampkę. Niech wszystko będzie widoczne. Dla mnie.

Nie dostał żadnego polecenia. Wiedział. Zsunął spodnie. Stanął przy biurku, opierając się o blat. Pośladki napięte. Ciało drży.

Nie miałam przy sobie nic poza torebką. Ale to wystarczyło. Bo była tam cienka, skórzana smycz. Niewielka. Giętka. Ostra. Używałam jej na spacery z nim. Ale tego wieczoru stała się czymś więcej.

Za co? – zapytałam chłodno, stojąc za jego plecami.

– Za nieposłuszeństwo. Za prowokację. Za brak szacunku, Pani.

– Dobrze. Zliczysz każde uderzenie. Głośno. Jasno. Jeśli się pomylisz – zaczynamy od początku.

I uderzyłam. Pierwszy raz – nisko, pośrodku. Cichy świst, mokry dźwięk. Nie krzyknął. Tylko sapał.

– Jeden…

Drugi. Trzeci. Piąty. Dziesiąty.

Z każdym kolejnym jego głos stawał się bardziej matowy, stłumiony. Wiedziałam, że walczy z oddechem, z napięciem, z poczuciem, że za ścianą są ludzie. Że słyszą. Może nie dokładnie, ale wystarczająco. I to było właśnie cudowne. Świadomość pół-publiczności. Obecność innych, niewidocznych, ale realnych.

Na piętnastym pomylił się.

– Zaczynamy od nowa – powiedziałam, jakby czytała pogodę. I tak zrobiłam.

Tym razem uderzałam szybciej, rytmicznie. Nie było już miejsca na pomyłki. Nie na to zasłużył. Po dwudziestym uderzeniu nie liczył już głosem. Liczył oddechami, ciałem, skurczem mięśni.

Po trzydziestym przestałam. Podeszłam do niego. Położyłam dłoń na karku. Ciepła, stabilna, dominująca.

– Przeproś mnie.

– Przepraszam, Pani. Bardzo przepraszam. To się nie powtórzy.

Uśmiechnęłam się. Wiedziałam, że właśnie dla tej chwili to zrobił. Że jego mała prowokacja była prośbą – niemą, ale wyraźną. O moją uwagę. O karę. O potwierdzenie naszej hierarchii.

Pozwoliłam mu założyć spodnie. Poprawił włosy, odetchnął. Usta miał suche, oczy lekko zamglone. Wiedziałam, że nie zapomni tej sesji.

Wróciliśmy do salonu jakby nigdy nic. Z kieliszkami, uśmiechami, z tą cienką smugą czerwieni na jego szyi – drobnym śladem od paska. Może ktoś zauważył. Może nie. Nie miało to znaczenia.

Ważne, że on wiedział, a ja potwierdziłam. Naszą dynamikę. Nasze zasady. Nasze miejsce.

Bo w gruncie rzeczy czasem nie trzeba planu. Czasem wystarczy jeden błąd i jedna domina, która wie, że nic nie działa tak skutecznie jak dobrze wymierzone uderzenie – i to, co po nim zostaje. Na skórze. W psychice. W pamięci.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O pewnym odkryciu – femdomania.pl i to, co mnie tam przyciągnęło

Rytuał dyscypliny – studyjna ceremonia posłuszeństwa

Rozkosz kontrolowanego bólu – moje przemyślenia o spankingu